ELE LEALETE LUE EEE LEE YY eee VE abrre. Nie potrzeba go wyrzu- cat le orvvpusemy, ze ja nie chce cie-| 4 aay? et bie (ake hove: ¥ -potrrebujesz dobrego boya. Ja do- bry boy. wy HOY. , a uu nie dobry.” _ ‘ac sie plecami do Kena, Na- je; porzadkowal. Ken obserwowal aac iakis ze swego fotela. Decydu- Gc sie. powredaiak: 7 “No doprze — najmuje clebie.” “ja wiem ” Pracowal dalej. Nie ciesawi cie He bede ci placil?” Nowe vuruszenie ramion. “Ty do-| pee pan Chelales bic sle z Syryjcezykiem » mnie Ja pracuje dobrze — ty dobrze — « rs % Wyeiagniety na swym — plociennym : Wika polowenm. Ken drzemal w popotud- qlowe] spiekocie. - Chantvezne mysli, ignorujace czas j | geografie, przewijaty sie przez jego u- — omystw jakims nierownym wtempie wie _ e.wktorvm absurdalne sceny mieszaly se ze wspomnieniami faktyeznych wy- darren. Pociagaiac cyngiel skojarzenia pojec, drobne Im] yaly salwy myslowych fajerwerkow, reupetywaly sarabandy scen 2 prze- 1tosel. Wody rzeki Milo fopotaly o burty galandu. wynajetego przez Kena w Kan- kanie | obecnie niesionego przez szybki -prad. Nie — to byla Sekwana ponizej Pa- wia. Jak tvle razy przedtem, byt on ze Stella w mate} todzi. bardzo ponetnie w jej cienkiej sukien- ce letniej. Wyladowali- na otoczonym krewami miejscu, usiedli na pachnacej trawie | on poczal jg catowadé, Stella przytulaia sie do niego, od- dech je] byl przyspieszony a jej piersi| tomotania | | “Cheesz ezegos?”" | Sraland zmienil gwattownie kierunek | neki. Wychylil sie spod cienia wielkich | _pulsowaly pod serea. wplywem .dvew na brzegu w peine Swiatlo slo- stecene, Odrzucone przez drobne fale — ale blyski strzelity poprzez szpary zalu- ot | ~ Na co ma wiedzie¢! — szepneta 00 siebie — bedzie mu cigzej umiera¢! Postaé Swidy znikla za drzwiami. Ye ~ Nie powstydze sie go, o nie! — epnela po chwili —- i nie powstydzi s¢ go Polska! tee ba Nagvwam sie Nala Kambu. Do- | Hobry kucharz tez. Balagan w| impulsy fizyezne powodo- | Wyegladala ona} SISSIES SE | a ZWIAZKOWIEC” WRZESIEN (September) Sroda, 24 — 1958 SS ‘. - Ponad ghowg Stelli Ken dojrza} cos bialego, sunacego wolno pomiedz) krze-, wami ... blizej i blizej. Teraz mégt juz Widziee wyraznie — byla to siostra Ma- tylda w bialym kornecie. Przeszta obok nich, jej smukla postaé byla wyprosto- wana, je] mate nogi stapaly zgrabnie poprzez suche gatezie na ziemi. Odwré- cila glowe na chwile ku nim, uSmiechne-| ta sie | powiedziala: tose, panie Williams, jest jak lekar- stwo..." Zniknela, Wszystko pociemniato. Szaland byt znéw w cieniu. Ken, lezac nago na ptétnie polowe-| go lozka, poruszy) sie nerwowo, skur-| ezyl nogi, jakgdvby chcial sie zerwaé,| biec by dopedzié biale zjawisko. Jego reka dotknela przypadkowo je- go kolana. Nie, to nie byto kolano. To byta but- ha piers dziewczyny Fulah, spotkanej a rynku w Konakry. Fernand, stoijgcy obok, powiedzial: “Jedrna, prawidlowo zaokraglona pier§ dziewezyny jest naj: piekniejsza rzecza na Swiecie, Pomyéleé, Nata poruszal sie jak wielki ze Sq ludzie na tyle ghupi, ze widza w tym GRZECH"” Wioslo, upuszezone przez jednego 7] zatogi, spadlo na poklad 2 suchym trzaskiem. To ten zaczajony Niemiec /Znow probowalt na nich swej sztuki strze- leckiej. Ken krzykna}: “Za mng, sierZancie! Musimy unie- szkodliwié tego drania!" Drzwi kajuty otwarly sie raptownie. Nata, boy najety w Kankan, wszed! po- Spiesznie. Ken usiad! na postaniu, By} on weigz jeszcze oszolomiony snem, po- -kryty lepkim potem, _lepk , podniecony ero- tyeznie. Siegnat szybko po przeéciardto by zakryé swa nagoée. “Wolales, panie?” spytat “Nie, musialem énié. Niczego nie potrzebuje. Murzyn wyszedl. Lekki uémiech przewijat sie przez jego wargi. Wiedziat on czego potrzebowal jego pan. i Swida obeirzal bron i ukryl za odzied. Wiadka pamietala o wszystkim. Makarewicz ogladat go bystro od stép do glowy, jakby chcial soble wra-| zi¢ w pamieé te nowa twarz, co nagle wystepowala widocznie dla niego nal wreawy tej rozréznit ochrypte ‘kozackiego tajania, pierwszy plan. —~ Czy nie moglibyScie odprowadzi¢ mojq klacz do Luchni? — zagadnal Swi- ‘ida po przestanku. LO) I. SZPIEGI oy : nej wojnie party- rast, bets acz mu oszczedzata trudu Isiad) | 2 a tylko zawadq i klopotem. strescia ¥ } juz jq miat puscié na los Ws eu’ Dagle postyszat za soba ane. Obejrzal sie. beat lakrawajacego na straznika, ktory nig 1M machajac rekami. Przyj- € uWaznie. Cziek ten niemtody, WoO shoe : ee ; “8 Siwym zarogcie, miat twarz sym- = oot Fees a peo £44 iene roe ee eee: fs enon wes . . ae Wvgladata mu z siwych oczek. “et GO niego zdyszany, _ = Matka yenany cs Och, ledwiem dogonit! “= PE tered o£ _ ¢ . wa, 6° WY? Czego chcecie? — spytal Rida Neufnie, bay ae Paniczu, Makarewiez, dawny Grohe Neboszezvka pana Wismunda 2 na strazy w Ster- 1 i Siedze teraz ANE y bey: * x s « . * / $ Vins -eOY stuzyé panience, Pan mdj she sod LS te J€1 nie odstapié az do smierci i pil-| swoje dziecko. Teraz, ze nie-|Mie widza! “Rae jak ay OF, a panie ron _~ Se es ‘ Reeciee { rik ory orn Me cin Rarazie a mioda, broh Boze sie yg = moze atone . +4 - ¥ a . Be e ; k wWiee clagle sie krec ‘voru ec ciagle sie krece > 2 alata sama gonié paniecza! Cie sip 2” — zapytat Swida as * Powrotem. | : Kazata Paniczowi to oddaé! wii Wytah 2 zanadrza dwa pisto- ‘ MySliwski, woreczek kul i ré6g zWYra- }tez, 2 przeproszeniem pafiskim, le ap hun geek ; 2 t & * Ujrzat czlowieka w $wicie i posto- alypon a } . % * F Yetha. choé brzydka. Poczciwa, wier-| cudowna, a toz panicz je-| hiehe W razie potrzeby zastapie, | dan veeblecznie! Ot i dzié dobrze sie | -- Moge wszystko, co pan kaze! Klacz niepotrzebna — hm — wyprawa piechota pod noc — hm, hm! Azeby te handel na odzienie. —~ Co takiego? —- Handel, prosze pana! Wieczor. wilgo¢ — doprawdy, ze panu cieplej be. dzie w mej sukmanie niz we wlasnym lsurducle. — Qho, stary Makarewicz filut! — usmiechnal sie Swida na to oméwienic — myslisz mi oczy zamydlic! Cieple; ma mi byé, co? Dawny lJokaj zmruzy! oczki z glupic frant, ale uwazajac zart za zgode, ju: podawat Aleksandrowi siwa swa Swite —- Widzialem ci ja, paniczu. wiels wypraw — gwarzyl, skliwie jak driecko — i r6ézne czasy mi nely ze mng. Oj, wiem ja, wiem, ze ni | do chwaly panicz idzie, ale kiedy tak: wola panienki... chylit, jakby o laske zebral. | ~ Paniczu — rzeki ze kami — : zycie takie drogie dla moje] panienki. Swida podnids! oczy zdumiate. —- Oszalate§ stary! — zawolal. — Nie, panie! Smieré za wami cho | dzié bedzie jak cief, ale Makarewicz do | brze wie. ge kulka w piersi mnie] was | gaboli, jak ja wasza strata. Pamietajcic | ‘to, panicau, i gdv moéna, zejdzcie z dro gi zguby. Niech moje oczy je} troski Mlody czlowiek glowa potrzasnal. — Cog ci sie roi! — rzekt smutno | _ Jeéli padne przy ostatnim Moskalu.| panienka bedzie|kufeze cienie lasu; S eeaa bal w dzien triumfu_ bedzi szezesliwa —— jesli zgine w ostatnie] po dwaj mv jednej pani studzy i nic wiece)’ Skinal mu reka i ruszv? szybko przec siebie, w strone miasteczka. Co myélal, méwil szczerze, ale po- musial bye podniesiony Nata.| przez wieksza fale, gdyz érodkowa, luko- wata troche ezeSé wielkiego cielska wy- nurzyla sie ponad powierzchnie rzeki, zrobit | ublerajac go tro | -odgrazali sie Ken wstal z lézka, przeciagnal sie. 'Pod wplywem nowej my‘il otworzy! za- krywajace okno zaluzje i dal nurka do tzeki. Gdy sie wychylit na powierzchnie, byt on o jakieS pie¢dziesigt krokow od Szalandu, na pokladzie ktérego panowa- fo niezrozumiale podniecenie. ‘Bama! Bama! krzyczeli czarni jego “majtko- wie". Co za bama? myslal Ken, plynac szybko ku barce. Gdy tylko jego rece dotknely burty, silacz Nata chwvycit je, wyszarpnal go z wody, jak dziecko. ‘“Powoli! powoll!” mowil Ken. “Poco ten caly gwalt?” “Bama! Wielki. Nie wiem jak po francusku. Bardzo niedobry. Patrz!” Na- nimi. Ken spojrzat w tym kierunku, ale nic fam nie bylo. Rzeka byla gladka. Tu j tam byly jedynie drobne-zmarszczki spo- wodowane pradem. Niedaleko plyneta su West te sk, _ /cha galaz. Troche dalei, iakies trzy- Mifos¢ jest to piekna rzeez’’’ Po.-| Balai. roche dale}, o jakles (12) ‘em, podnoszac glowe zdeterminowanym| ruchem, dodala pvépiesznie: Ale nie litujcie sie nade mna. Li-| ciemne arzechy lub grzyby sunace z bie. dziesci krokow od barki, Isnigca po- wierzchnia przecieta byla dwoma maly- mi przedmiotami, wygladajacymi jak giem wody o jakies czternascie cali je- den od drugiego. Wtem, podezas gdy Ken je obserwowal, te dwa “grzyby" podniosty sie wyzej i staly sie czescig dlugiego szaro-zielonego ksztaltu Nemes oczam) w glowle wielkiego krokodyla, Ken poczul jak nogi zadygotaly pod nim. Potem przyszed! gniew. “Zachcialo ci sie mnie na Sniadanie, tv §mierdzacy draniu'’ myéslal Ken, "Poezekaj chwile.” Zwrécit sie do Naty: “MOj karabin — ten wiekszy. Pred- ko!” Pomimo swej atletycznej budowy, kot. W chwile potem by! juz z powrotem z po- feznym Mauser'em. Ken wyrwal mu go z reki i zmlerzy!, Przeszla jedna sekun-| da, dwie .trzy. Ken opuscil sztucer. Nie| bylo wiasciwie do czego strzela¢. Tylko| te zimne, niemrugajace oczy, zmonto- wane jak gdyby na wiezyczkach, a przed nimi wystajace ‘tnace wode i pozostawiajace poza soba ponad wode nozdraa, na gladkiej powierzchni Slad w ksztalcie odwrécone] litery V. “Za maly cel do strzelania z barki w ruchu,” myslat Ken. “Chee byé pew-| nym, ze nie spudluje do tego zbdja.” Przeszia moze minuta. Wtem zwierz troche wyzej Karabin skoczy! do ramienia, trzy- Many tam by! nieruchomo przez sekun- de, szarpniety w fyi wystrzatem. Zako- Howalo sie na rzece, Diugi ogon wyle-| Ne ee et annennabhacad Se SNP, ARR es drogi, ktéra szedl — nie ulegiby zadnej. Na rozkaz Wiadki z roéwnym spoko- jem wslepowalby w plomienie, wchodzil | do klatki tygrysa, ktadt sie na poslaniu ze imij — z rownvm spokojem i pogoda, |jak szedt teraz przez bér sosnowy, wa- ska drozyna, rozgladajac sie bystro wo- kolo i nastuchujac zamyslony na cichy przeciagly szum drzew, Az nagle inny dzwiek zmieszal te uroczystg harmonie przyrody — nasta- wil uszu, usuwajac sie na skraj, pod za- krycie drobnego porostu. Chwile siyszal tylko wrzark, tupota- nie koni, gluche uderzenia; potem z grad nahai i ko- mende: ~ Hej, tu — na tej brzezinie! zy-| wo! Strzymaj te polska wywitoke! Scia. | gnij silnie] petle, Wasill! Po tym rozkazie nastapilo szamota. | nie, trzask lamiacych sie gatezi — chwi- | la ciszy, potem smiech i wymysty. | Patrzaj, trzepie sie jak szezupak' | Nie fatyguj sie, nie uciekniesz! Ot, psia | polska dusza twarda! Ja bym juz zdechl, a ten skacze! Byczka chee zatanczyc. Po- woli, powoli — zaraz ci drugiego fotra buntownika przyprowadzimy do kompa- nil. Potanezycie razem, totry! Pare krzakow zastaniato Aleksandra od tej zgrai. Widziat chwilami baranie ezapki i iby konskie — siegng? powoll, po pistolet swej bohdanki, chcial strze- | lié. Bylo to troche ryzykowne, bo gléw ‘ludzkich naliezy! siedem, ale Swida do-| brze znal te zwierzyne. Wzigt na cel naj- 'weselszego — pocisnal cyngiel. Strzat zrohil wrazenie gromu. Kozacy podsko- | rezyli w gére, rzucili sle do koni, — Lachy, zasadzka! — ryknal ko- Zamilkt, podumat, popatrzyt na mio | menderujacy. ‘dziehca — i nagle do kolan mu sie po | —~ Ratunku! — jeknal ranny walac sie na ziemie. Porwano go na konia — zagwizdaly nie daicie sie zabié tym totrom! Wasze | pletnie, orszak w panice pognat galo- pem na powrdét, Juz nie krzyezeli i nie miejsce. Kon rannego rézqc ruszy! za nimi, Wowczas Swida wystapil na droge i} Przed nim | na brzozie placzacej wisielec sie koty- | sal wSrod spuszezonych, zielonych ga-| spojrzat na plac egzekucji. | rozeiai postronek. Trup spad! gtucho na | ziemie i jeknal. Swida, zawsze uslrozny, | . | | | \Wyprawiono mnic z rozkazem powsta- wzial go na plecy — i wszed?t pod opie: | | | 2 Poszediem rad, ze znowu tam go zlozyl na mehu i przyjrzal sie raz pierwszy jego os a: oe +. | earey razee. nie bedzie plaka¢ po mnie, ale | twarzy. po kraju! Bywaj zdrow poezciweze! Oby | —~ Znowu! wykrzyknat mimo eeeeeeTeRy woll. Tak, byl to znowu blondyn wyrostek, iktorego rano uwolnit z rak chlopow u siehie; lezal przed nim siny, obdarty, prvneotnhipenigrinaner ee iap es mimo tego, zeby swiat caly i wszystkie potegi stanely razem, by go zwrdci¢ 2) dzwieki zmykali na otwarte | cial ponad powlerzchnie, znéw spad? na Inia z toskotem. Wynurzylo sie wielkie ‘ciato z hakowatymi tapami, grzebiacymi lgwattownie wode. Polem zwierze przeto- |czylo sie do gory jasniejseym brzuchem, | Wito sie przez chwile jak potworny waz. zeslizgneto sie ukoSnie pod powlerzchnie | i zniknelo. Zaloga podniosila tryvumfalny wrzask. Murzyni skakali po pokladzie, klaskajac donosnie dilonmi o muskularne uda. Na- wet zawsze pelen godnosci kapita* za- razony bvi, chociaz nie tak nieopanowa- nie, ta dziecinna wesoloscia. przykucnal na poktadzie, zakryt glowe JERI. | “Do dabla.” myslal Ken. “Musi on| | miec krokodyla jako n‘tanna**.” Jego izadowolenie ze zlikwidowania rzecznego | irabusia, ktory czyhal na jego zycie, by-| ilo zepsute, Wsved? do kajuty i zamknat| Rozdztal 7. Okolo poludnia nastepnego dnia Ken i : (drzwi za soba. + jedne} z lieznvch mijanych x | i H i } } | wysepek. Wigkszose 2 nich pokryta byta gesta ‘roslinnoscia siegajaca do same) wody, nie bylo wiec na nich miejsca do lado- | -wania. Wreszcie Ken dojrzal wyspe =z imata zatoczka, ktdra zdawala sie odpo- 'wiednia. Na jego rozkaz szaland wpiynal do niej i zblizat’sie do brzegu., gdy Ken) powiedzial do Naty: ‘“Patrz — zabawny maty hipopotam') W cieniu niskich, zwisajacych nad! wode galezi, o kilka krokéw od brzegu’ stat miody hipopotam i przvgladal sie! z zainteresowaniem zblizajgcej sie barce. Nata wykrzyknal ostry rozkaz i za-| loga, rzucajac na poklad swe krdétkie bambusowe tyki, poczela pracowa¢é go-| rgczkowo, odpychajac szaland od brzegu.| Nata whieg! do kajuty i wrécit pedem| do Kena, wtykajac mu w rece karabin, “Zbzikowales?” Ken zapytat oszolo-| miony. “Cheesz bym strzelal do tego ma- fego zwierzaka? I po kiego licha ucie-| kamy tak od wyspy?” Zanim Nata zdazyl odpowiedzieé ro-| 3 krzakéw jj] wielka masa, torujac sobie droge przez| zarosla jak czolg, runela wprost ku co- fajacej sie barce, Byla to matka zdaza- zlegi sie odglos lamanych jaca w obronie swego dziecka. Zaioga poczela krzycze¢ w podniece-| niu, nie ustaigc w wysitkach zmierzaja-} szalandu jak naj-| Nata wskazat ku] “Strzelaj! Strze-| eych ku odsunieciu szybcie} od brzegu. wielkiemu zwierzeciu: laj, panie!” * ¥*) Kapitan. **) Gwiele gvierze klar. SNR AARP: iter-dziecko, | polance, loddech stal sie wyrazniejszym, | Piers wzdymata sie coraz wyzej, coraz )spokojniej i nagle cala sila. mtodosci | rzucita sie jak fala w pulsa — westrza-| snela nimi, wybiegla na twarz, zalewa- jac jq rumieficem, zyciem, myéla przy- | ide i orientowal sie w swym potozeniu. slowo. Nie ma, Gdziez sie podzieli? Strzeliiem i uciekli, A zabiles pan choé jednego? Nie, jeden ranny! doprawdy, to opatrznosc mi pana przy- syla! Uh! Sthiczony jestem jak bieda' zydowska! Pan pewnie chcial postronka mego na szezescie? }'bawiony humorem w takiej chwill. — To ia go panu sam ofiaruje. —- Powiedz mi pan lepiej, skad sie| itu wziales! ~~ Ach, panie, to cata Iboli, nadkrecily go troche te niezdary! | Podnidést sie przy pomocy Swidy, po-| |macat kark, skrzywil sie, ale nadrabia-| ‘jac mina wyprostowal sie, odrzucit wio-| sy z ezola — i poczal méwic dale}: partii na nogach zostalem sam! Reszta padia lub rozleciala sie¢ na wierzch worek puchu! MySie sobie: Iszawy, to by wstyd byt dla moich tam! Ot tedy peszediem do starszyzny. Inia do was, iprochu powagcham. Wasz wojewoda = mnie z soba i zawidézt do jakiegos dwo-| ru, gdzie byla wyfiokowana jejmosé, pa-| nienka bardzo piekna i pan ezarniawy!) | Polski PF farb, nacryh kuchennych orar pray- 7 W boréw wedeaciggowych | ogrrawanta | Tylko jeden z czarnych majtkéw) . jKocem i poczal wydawac rozdzierajace ta wskazywal wielka lapa na rzeke poza | | | 606 Bathurst st. — postanowil zatrzymac sie na posilek na | f Preyiccte zbity, z resztkami sznura na szyi, 2 krwa-, wa blizng na policzku. On sam — boha- | jak go nazwal starzec na | Diugo tar} go i rzezwil Swida, nim | dopytal sie zycia. Dopiero w godzine | kurcz | |agonil zeszed? z twarzy — olworzy! oczy. | iziewnal, poruszy? rekami. Potem lezal idyszac, chwytal powletrze nieréwno — | fdusii go nadmiar po braku, zesztywnia- | lle organa nie mogly dzialaé prawidiowo. | Lezal jeszcze, ale juz patrzy! na Swi- | —~ Nie ma Moskali? —- bylo pierwsze | Szkoda! Te totry nie umiejq wie- | szac! Brr, jak mnie zmeczyli. Gadalem | ‘im calg droge, pdkim nie omdlai, ze to | oni, a nie ja bydio na szubienice. Ach, | ‘wszak to pan ten sam, co tu dzis rano... | —- Czemu nie! — odparl Swida, za-| epopeja te] trzy dni, com tu u was spedzil! — naj dobitke dzié pigtek i dziefi feralny! Eh] icéz —- wstane przecie! Kaducznie kark| — Trzeba panu wiedziec, ze nas tak) isttukli w tamtym powiecie, ze z cate)| jak rozpruty) “Matko Polsko, czy?) _ ial ; ‘ei. Jak imam zostaé¢ zyw i caly, gdy ty giniesz?”) lezi i drgat jeszcze — coraz slabie). Jak |e} nie! Zelislawski nie wréci do War-| |kot obronea wdrapal sie na drzewo — | stad o mil chyba| dwadziescia, stary dobry Polak, zabrat! SRA ERE ARROW ELECTR SERVICE Instalacje elektryczne i naprawy Tel, LE 2-7938. skied fowaréw = telarnych, J. & J. HARDWARE odd. Stefaniak, wiaéd, 745 Queen St. W.- EM 64863 Salidna obstuga. — Niskie ceny. | Bezplstne porady w sprawach kana. : | ORPrewania, Ss B.A. MoD, LAC, LEKARZ 1 CHIRURG bad %~8 wheezerens. Toronto Tel. LE 93-9423 , E y Wal . ADWOKAT | NOTAR Mow! po polsku 1147 Dundas St. W. - Toronte Tel, LE 4-843] va Ss JAN Le hs GORA ADWOKAT -— OBRONCA NOTARIUSZ : 1437 Queen St. W. — Toronto : Tel, Biura: LE 3-127] Mieszk.: Oakville Vi oats | E. WH. Lusk BA LL.B, (LUROWSE) | ADWOKAT, NOTARIUS? OBROARCA | P Waspdinik firmy prawnieze}] Blaney, @ F Pasternak § : | : a 57 BLOOR St. W. rég Bay pokd] 208 | Luk TEL. WA 4-975 : Przyjmuje takte wieezorami od 7-0] fdo O-te) oraz w sohoty za telefoniez- | | nym porozu jenlerm. S58 4 ADWOKAT | NOTARIUSZ codziennie ~~ Hermant Bldg. 2) Dundas Square, Toronto EM 2-125) Wieezoramt w poniedzaki { drody 9) | od godz. 7-2 1 1720 Queen St. W. - LE 1.0945 | 2. E i (prey Roncesvalles) 7 Pe NET ENN Sy SEPTATE THN Sas | 86 Bloor St. W., — | 986 Bathurst St. — EM 4-6515 | SE ee TS SERIA NTEN: : SHS RAE SSNUERONE ¥ See : us i : Tet" E . i LE 48432 | /s | Suite 702, | = SHSSNSSS NSN Ss ITYS@) LEKARZ . DENTYSTA Tel, WA 20844 | 310 Bloor St. W. — Toronto | Powrdci 2 urlopu t wrreénia, § ~ BRIGEL LEKARZ - CHIRURG | DENTYSTA Physicians’ & Surgeons’ Buallding Aancelaria No, 215 : , | Toronto | Tel, WAlnut 2-0056 : Godziny: 10—-12 1 2—8 y = DENTYSTA | 2092 Dundes St. W. + Toronto | Tel. RO 9-4682 DENTYSTA 71 Howard Park Ava. irdg Roneesvalies) | Godz. prayjeé za_zam, telefon. | LE 17-2005 LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd. : (drugi dom od Roncesvalies}— & | Prayjmuje za uprzednim telefo- | nicanym porozumieniem. Talefon LE 1-4250 TKI Br. Bukowske-Bejusr, R. 0, Wikterla Bukowska, 0. 0. prowadz4 nowoezesny gabinet pkullstyezny pray 274 Ronceavaliles Avenva obok Geoffrey St. Tel. LE 2-5493 as i Godziny prayiec: codziennia od 1y } B rano iy da § wieczdr, W aoboly o 10 rato do 6 wleczdr, Kompleina apteczka domowa FIRMY “TYLIN MEDICAL PRODUCTS” : ... vawierafaen lekarstwa przeclw przeziebleniu i kaszlowl, preeciw. cho- robom nerek, de naclerania klatk! plersiowe), przeciw chorobom toladka, zawierajaca witaminy, drodki wemucniajgce nerwy, herbaty zlotowe, pl guid przeciw bélom koblecym, Jekarstwa pobudzajace dziatanie jellt, kro- ple do nosa, plyny przechy “polson-ivy” . nych lekaratw. TYL-A-VITES .. b wiele, Innyeh wryprdnowa.-- naukowo opracowany zestaw 2] wilamin | mineraiéw, podstawowy preparat w codziennym odiywianiu sie, ulatwiajacy nor- maine funkejonowanle organizmu, witaminy | mineraty, gwickszajgce odpornosd na zakaienie, | pomagaja w przezwycigheniu zmeczenia, nerwowodel | ulraty apetytu, — Tyba-vites jest skulecznym drodkie 50 tablefek — 3,95 dal, 100 fablatok — m oprreche charehom ered 7 8,36 dal., 259 tabletek ad 13.09 dal. : ORYGINALNY SRODEK FIRMY TYLIN NA NEKKI — &®kuteezne Iekarstwo w chorobach nerek i pocherza z oblawaml béléw krzyda, uezucla palenia | czgstega oddawania moczu | 7,50 za butcike &mio unclowa, 4,50 dol. za bufelke 1é-fo unclowa, Napisz Jeszeze dzif po bexplainy katalog naszej firmy, BEZ KOSZTOW — BEZ ZOBQWIAZANIA, Kaidy sprzedawany przez nas produkt znalduje slg pod kontrola rawods- . wyeh farmecentéw | wykwalifikowanych lekarzy, NASZA ZASADA -~ SLUZYE POMOCA TYLIN MEDICAL PRODUCTS Prredii] plenigdze, albo zamdw za zaliczenlem pocztowym (1.0.0) f Box 53, Don Mills, Ontario. 2 of SOON RE: pede bbaenee ben 2 NAPOJE NAJIBARDZIE! Zi LIZONE || po TYCH, KTORE TAK WAM SMA- KOWALY W KRAJU RODZINNYM.. Cola - Ginger A BEZPLATNA DOSTAWA na bankiety i inne okazje W TORONTO TELEFONUJCIE Nie dostarczamy towaru do prywatnych doméw. w dnie powszednie do godz. 7 wiecz. 20.91 Se Neer RENN OA ASANO RA SE RCE, SON ANE NSE AE NS ANTE OR DO WYBORU 2YWNOSC, MATERIALY, PREZENTY LUB WYMIENIALNE NA PIENIADZE (prawie 100 ctotych za dolara) TORONTO, Ont.: 835 Queen St, W, — Tel. EM 4.4025 EDMONTON, Alta: 10649 - 97th Street — Telef, 2-3839 ROWNIEZ WSZELKIE LEKAI Halszybeie] | najtaniej! TWA TTP. olne od clal SWIEZE POMARANCZE I CYTRYNY. |